Dzis zaczynamy nasz kolejny trek. Poprzedni to byla rozgrzewka teraz zaczyna sie wedrowanie na calego. Znikamy z Leh na 6 dni.
Pierwszy dzien naszej wycieczki zaczyna sie w miejscowosci Spithuk, to tak jak poprzedni wypad i czesc trasy pierwszego dnia pokrywa sie z poprzednia droga. W zwiazku z tym chcemy go jak najszybciej przebyc. Staramy sie zlapac stopa, ale bezskutecznie. Po godzinie wedrowki udalo nam sie zatrzymac malego busika, ktory okazal sie byc taksowka. W taksowce oprocz kierowcy jeden kanadyjczyk, ktory ochoczo przystal na to, zebysmy sie dosiedli i doplacili do jego podrozy.
Po dotarciu najdalej jak sie dalo samochodem ruszylismy pieszo w dalsza wedrowke. Trasa byla nam juz czesciowo znana, wiec poszlo dosyc szybko, po 1,5 godziny odbilimy ze szlaku, ktory prowadzil na Stok La na szlak w kierunku Ganda La. Tutaj zaczely sie dla mnie trudne chwile. Nie wiem dlaczego, ale brakowalo mi tchu i miesni meczyly sie bardzo szybko. Po 2 godzinach i paru odpoczynkach dotarlismy do Yurtse, gdzie mozna bylo przenocowac u miejscowych. Tam wypilismy herbatke i rozstalismy sie z naszym kolega z Kanady. My poszlismy jeszcze godzinke w gore i rozbilismy namiot. Tego dnia bylm skonany, myslalem o tym, zeby moze jeden dzien dluzej zostac na campingu i po odpoczynku ruszac na przelecz.
Jednak okazal sie, ze to nie koniec atrakcji na ten dzien. Camping znajdowal sie w malowniczym miejscu i widoki byly uczta dla oka. Oprocz tego kierownik campingu wyczulony na miejscowa przyrode zaczal przed nami odkrywac jej tajemnice. Pokazal nam kozice gorskie biegajace po szczytach, a potem taniec orlow. Bylem zauroczony. W takim uniesieniu duchowym kladlem sie spac.