Po ciezkim wczorajszym dniu obudzilem sie pelen sil i stwierdzilem, ze jestem w wysmienitej formie do dalszej wedrowki. Zlozylismy namiot i ruszylismy w droge. W miedzyczasie dotarl do nas nasz znajomy z Kanady i jeszcze spora ekipa turystow z Izraela. Tak powstala karawana, ktora ruszyla w dalsza droge. Dzien zapowiadal sie ciezko, bo mielismy do pokonania ponad 20 km i wejscie na przelecz o wysokosci 4950 i potem trzeba bylo jeszcze z niej zejsc. Wejscie na przelecz to ok. 2 h. Na gorze sesje zdjeciowe, ale bylo dosc pochmurno no i popadywal snieg.
Po opoczynku na przeleczy, kilku zjazdach na posladkach po sniegu ruszylismy w dol do Shingo, a potem do Skiu. Zejscie bylo dosyc proste, ale dosyc dlugie i nuzace. Chociaz byla pewna rozrywka. Stada swistakow ganiajace po zboczu. Pierwszy raz na zywo w srodowisku naturalnym widzialem swistaki. Bardzo pocieszne zwierzatka i nawet pozwolily sie fotografowac, ale nie troche sie wstydzily i dosyc szybko chowaly sie do nory.
Po dlugiej wedrowce dotarlismy do Skiu, gdzie rozbilismy nasz namiot na malowniczym campingu. Bylismy glodni, wiec poszlismy do miejscowej chatki i poprosilismy o przygotowanie jakiegos posilku. Panie zrecznie przy nas przygotowywaly momo (miejscowe pierogi) smak mialy dosyc dziwny, ale jak czlowiek glodny to wszstko je i nie pyta. Niestety tym razem pojwily sie u mnie sensacje zoladkowe i nocy dobrze nie przespalem. Problemy zoladkowe zakonczyly sie wiadomym skutkiem i juz wszystko wrocilo do normy. Pare godzin nocy mi jeszcze pozostalo i troche pospalem.