Nieprzespana noc dala sie we znaki. Ten dzien byl dla mnie bardzo trudny. Zmeczony jeszcze lekko podtruty. Mielismy do przebycia 20 km, a ja nie mialem za duzo sil. W polowie dnia doszedlem do siebie i szlo mi sie juz razniej, nawet zaczalem robic zdjecia. Do Markhi dotartlismy kolo 17. Przed samym campingiem czekala nas jeszcze przeprawa przez rzeke. Taki rzeczy czesto zdarzaly sie na naszym treku. Trzeba bylo sciagac buty i brnac w strumieniu po kolana w wodziem, a prad byl dosyc silny. Dodatkowo plecak na plecach, ostre kamienie pod stopami i lamiaca w kosciach woda gorskiego strumyka. Ciezko, ale udalo sie.
Na campingu spotkalismy ekipe francuzow z poprzedniego campingu w Skiu. Oni podrozowali z przewodnikiem, kucharzem i ponymanem (osoba odpowiedzialna za osiolki i konie, ktore cale wyposazeni treku niosly na swoich plecach). Obsluga treku jakos tak z nami sie zaprzyjaznila i zaczela nam przynosic herbate, przychodzic do nas na pogawedki, a czasami nas czym podkarmiali. Calkiem dobry uklad jak sie nie ma za duzo wlasnego jedzenie. W koncu musielismy obnizac mase plecaka, bo sami bylismy wlasnymi osiolkami i nislismy cale nasze wyposazenie na wlasnych plecach.