Zaraz po finale mistrzotw swiata wsiedilsmy do busika, kotry mial nas zawiezc do Manali. Wyruszylimy o godz. 3.00 miejscowego czasu.
Poczatek podrozy przeplatany drzemkami, z ktorych wyrywaly nas dziury na Indyjskich drogach. W miare uplywu czasu dziur pojawialo sie co raz wiecej, wiec spanie nie bylo mozliwe. Na szczescie wzeszlo juz slonce i mozna bylo podziwiac krajobrazy za szybami samochodu. A bylo na co popatrzec. W miare uplywu krajobraz zmienial sie jak w kalejdoskopie. Surowe i suche gory Ladakh przechodzily w zasniezone szczyty, zeby nastepnie zamienic sie w tetniace zyciem zielone zbocza gor w Himachal Pradessh.
Niestety ta sielanka zakonczyla sie 40 km przed Manali. Na skutek osuniecia sie ziemii utknelismy w korku. Wydawalo sie ze to bedzie tylko godzinny postuj, ale okazalo sie, ze niestety przeszkoda nie zostanie usunieta do dnia nastepnego. Radzi nie radzi cofneslismy sie do wioski, oddalonej o 4 km, zeby tam cos zjesc i przenocowac w busie. :)
Lekko niedospani obudzilismy sie dnia nastepnego.Okolicznosci przyrody wspaniale: lekko osniezone szczyty, zielen, wodospady. Niestety sytuacja drogowa nie zmienila sie. Jednak wystarczylo 30 min wedrowki na skroty, zeby ominac przeszkode, a tam juz czekaly busy i taksowki, ktore zabieraly podroznych do Manali. Tak wlasnie z malymi przeszkodami po 30 h podrozy znalezlismy sie w Manali.